Strona korzysta z plików cookies w celu realizacji usług i zgodnie z Polityką prywatności. Możesz określić warunki przechowywania lub dostępu do plików cookies w Twojej przeglądarce. Zamknij

Historia przemyskiego Pogotowia Ratunkowego lata 1980-1990 - część 6

Ostatnie dziesięć lat epoki socjalizmu w Polsce obfitowało w różne wydarzenia, także w przemyskim pogotowiu ratunkowym. Omawiając ten okres warto wspomnieć o stanie wojennym i jego wpływie na pracę pogotowia, najtragiczniejszym współcześnie wypadku komunikacyjnym w historii przemyskiego pogotowia, o kolejnej przeprowadzce do nowej siedziby czy też budowie nowej bazy dla WKTS w Przemyślu.

Stan wojenny odcisnął swoje piętno na ówczesnej rzeczywistości, życiu codziennym i funkcjonowaniu pogotowia ratunkowego w, położonym blisko granicy z ZSRR, Przemyślu. Specyficzną atmosferę tamtych dni tak wspomina Pani Irena Piwko, pielęgniarka - dyspozytor medyczny, która pełniła swój dyżur owej pamiętnej grudniowej nocy:

"(..) Nocny dyżur z 12 na 13 grudnia 1981 roku nie zapowiadał niczego nadzwyczajnego, chociaż mieliśmy świadomość rosnącego w kraju napięcia. Tuż przed północą w radiostacji usłyszeliśmy tyle tylko, że coś się dzieje i że są chyba jakieś aresztowania w "Solidarności". Potem telefony i radiostacja po prostu "wysiadły", tak przynajmniej się nam wydawało i straciliśmy łączność ze światem. Okno dyspozytorni wychodziło na wprost Kamiennego Mostu. Tam w jednej z kamienic mieściła się siedziba przemyskiej "Solidarności". W nocy zjechało się dużo aut MO, SB. Były też ciężarówki. Tego, co tam się działo nikt z nas nie rozumiał i nikt nie brał pod uwagę takiego scenariusza. Tak na marginesie, w tym czasie został internowany również mój mąż. Później, gdy Jaruzelski ogłosił stan wojenny, a każdy zakład został zmilitaryzowany, u nas jak również w kolumnie z tego co pamiętam obowiązywały te same zakazy i ograniczenia, ale chyba nie mieliśmy wojskowego Komisarza jako kierownika. Zaczął się poważny problem, bo ludzie nie mogli się dodzwonić, gdyż telefony nigdzie nie działały. Mogliśmy się jedynie domyślać, co się mogło stać. Potem mundurowi z patroli i sami milicjanci w hełmach i z karabinami przynosili kartki z informacją, że tu i tam jest potrzebna karetka. Gdy pytałam, do czego ten ktoś chciał wezwać pogotowie, mundurowi nie umieli nic odpowiedzieć, znali tylko adres i żadnych innych informacji. Trudno się było w tym zorientować. A przecież ludzie w tym czasie potrzebowali pomocy, bo choroba nie wybiera. Karetki wysyłałam więc w ciemno.  Żyliśmy w ciągłym napięciu i strachu. Ludzie do pracy przychodzili zdenerwowani, lecz praca musiała być wykonana, bo przecież do tego byliśmy powołani i w tych nienormalnych warunkach staraliśmy się normalnie wykonywać swoje obowiązki. Większość pielęgniarek miała wezwania do komendy uzupełnień, a niektóre z nas nawet miały stopnie wojskowe w wojskowej służbie rezerwowej, jednak nikt poza lekarzami wojskowymi nie chodził w mundurach. Pamiętam, jak przychodzili ludzie do pogotowia i prosili o pomoc, lecz nie chodziło o medyczną pomoc prosili o informacje i myśleli, że od nas może dowiedzą się czegoś więcej. U nas nie było większych trudności, które blokowałyby naszą pracę, specjalnie też  nie kontrowali i nie zatrzymywali karetek. Jednak sporadycznie zdarzały się kontrole. Czasami takie dziwne patrole przychodziły do stacji pogotowia. Przyszli, pozaglądali do karetek, czy ktoś tam nie siedzi, nie schował się, gdy zespoły wracały z wyjazdu. Później, kiedy już odzyskaliśmy telefony i łączność, to nie było problemu. Stan wojenny funkcjonował po swojemu, a nasza służba po swojemu. Gdy wróciła łączność, odzyskaliśmy wzrok i słuch. Już wiedzieliśmy, gdzie i po co jedziemy. Bo muszę powiedzieć, że bardzo trudno pracowało się bez łączności. Wszystko było tak "na dystans". Nikt nikomu nie wierzył. Ani my im, ani oni nam. W stanie wojennym wszystko odbywało się bardzo oficjalnie. Wymiana informacji o zdarzeniu i inne służbowe relacje. Jednak czasami u "ludzkiego" oficera dyżurnego komisariatu udało się wyprosić o  radiowóz na przykład do pilnego przewiezienia krwi, bo wszystkie karetki akurat wyjechały a jeszcze do tego nie było łączności, dzięki której dyspozytor wiedział, gdzie jest jego zespół i kiedy powróci. Generalnie nie było problemów czy to do interwencji, czy innego zdarzenia, bo mundurowi za wyjątkiem zomowców przyjeżdżali i pomagali nam. Mieszkałam niedaleko pogotowia i nie musiałam wyrabiać sobie czasowej przepustki. Jednak pozamiejscowi pracownicy musieli ją mieć.(..)".

W dwa lata po zakończeniu stanu wojennego dochodzi do najtragiczniejszego jak do tej pory wypadku komunikacyjnego, jaki wydarzył się na przemyskich drogach. Było to ogromne i bardzo traumatyczne wyzwanie dla pracowników pogotowia ratunkowego. Szczegółową relację z miejsca zdarzenia można było przeczytać w noworocznym wydaniu "Życia Przemyskiego" z stycznia 1985 roku pod tytułem "Tragedia na E- 22" :

"23 grudnia
Godz. 9:15 - Słyszymy jęki syren. Ulicą 3 - go Maja w Przemyślu pędzą karetki pogotowia i radiowozy milicyjne. W Rejonowym Urzędzie Spraw Wewnętrznych uzyskujemy informację, że na ulicy Krakowskiej doszło do tragicznego wypadku. Nastąpiło czołowe zderzenie autobusu komunikacji podmiejskiej z dźwigiem samochodowym. Są zabici i ranni. Na miejscu wypadku zastajemy przerażający widok. Pośrodku jezdni znajduje się 23 tonowy dźwig, który na łuku szosy zjechał na lewy pas i zderzył się czołowo z „szesnastką jadącą do Maćkowic. Ciężki pojazd dosłownie staranował autobus, który uległ doszczętnemu zniszczeniu. Kabina kierowcy dźwigu jest również zmasakrowana. Karetki zabrały już rannych, a na ośnieżonym polu leżą zabici. Na miejscu wypadku pracują funkcjonariusze milicji, którzy starają się zidentyfikować śmiertelne ofiary. Są też przedstawiciele władz wojewódzkich i miejskich, którzy organizują doraźną pomoc dla rodzin tragicznie zmarłych. Wszyscy są do głębi wstrząśnięci tragedią. Koledze z telewizji, który był na miejscu katastrofy, drżą ręce. Jeszcze dziś wieczorem w dzienniku telewizyjnym major Chyl skomentuje te przerażające zdjęcia, które mają być także przestrogą dla innych kierowców.

Godz. 10:20 - Pracownicy zakładu pogrzebowego zabierają ciała zabitych. Funkcjonariuszom milicji udało się zidentyfikować 7 ofiar. Ciało jednego mężczyzny nadal leży nieopodal szosy. Ktoś podaje nazwisko nieżyjącego, ale nie ma pewności, czy to na pewno ta osoba. Zwłoki są zmasakrowane. Dźwig należał do Kombinatu Urządzeń Mechanicznych „Bumar” Łabędy w Gliwicach. Czy w kabinie znajdował się tylko kierowca ? Po chwili na miejscu katastrofy rozmawiamy z kolegami gliwickiego kierowcy. Oni przyjechali szczęśliwie nieco wcześniej. Informują, że jechali na święta do Związku Radzieckiego na „podmianę” pracujących tam załóg. W kabinie był na pewno tylko Tadeusz Chimiak z Gliwic urodzony w 1926 roku. Zginął na miejscu tak samo, jak kierowca miejskiego autobusu Zdzisław Podgórski z Przemyśla ur. w 1932r.

Godz. 11:00 - W redakcji dzwonią telefony. Czytelnicy pytają o szczegóły tragedii, dopytują się o nazwiska ofiar, w obawie, czy nie było wśród nich ich najbliższych. Zastępca dyrektora Szpitala Zespolonego w Przemyślu dr Zbigniew Miszczak udziela nam pierwszych informacji. Do szpitala przywieziono 25 osób, z których 12 po zaopatrzeniu laboratoryjnym udało się do domów. Pozostałe osoby hospitalizowano, przy czym stan 3 pacjentów jest ciężki.

Godz. 11:30 - Liczba ofiar wzrosła do 10 osób. Jedna zmarła w drodze i jedna po przewiezieniu do szpitala. Poinformował nas o tym lekarz dyżurny województwa Jerzy Bielec. Godz. 12.00 Dyżurny RUSW w Przemyślu mł. Chorąży Jan Tkaczyk jest z nami w stałym kontakcie telefonicznym. Podaje nazwiska tragicznie zmarłych. Nadal jednak nie zidentyfikowano ciała jednego mężczyzny. Dopiero około godz. 18 zdołano to uczynić, kiedy przyjechała rodzina nieżyjącego.

Godz. 12:45 - Otrzymujemy informację, że na wiadomość o katastrofie do wojewódzkiego punktu krwiodawstwa w Przemyślu zgłosiło się szereg osób, deklarując gotowość oddania krwi dla ofiar katastrofy. Z pomocą pośpieszyła także Wojewódzka Stacja Krwiodawstwa w Rzeszowie.

Godz. 17:50 - Jan Tkaczyk z RUSW podaje nam pełną listę śmiertelnych ofiar katastrofy.

Kierowcy - Zdzisław Podgórski i Tadeusz Chimiak oraz pasażerowie autobusu: Jan Bielas (ur. w 1914r.) z Żurawicy, Józef Dutka (ur. 1925) z Maćkowic, Józef Gałuszka (ur. 1909) z Żurawicy, Marian Kordyaczny (ur. 1926) z Przemyśla, Kazimierz Matysko (ur. 1910) z Orzechowiec. Kazimierz Roman (ur. 1908) z Żurawicy. Stanisław Telega (ur. 1938) z Żurawicy i Stanisław Wróbel z Zabrza.

24 grudnia W przemyskim szpitalu zmarła 11 ofiara katastrofy, 39 letnia Helena Podolak z Żurawicy. Jak podają lekarze dyżurni w szpitalu znajduje się jeszcze 12 pacjentów. Stan 23 - letniej kobiety jest bardzo ciężki. Pozostałym pacjentom nie zagraża niebezpieczeństwo utraty życia, a stan ich zdrowia ulega poprawie."

Rok 1984 to także kolejna przeprowadzka przemyskiego pogotowia ratunkowego. Coraz bardziej uciążliwe warunki, także sanitarne, grzyb na zawilgoconych ścianach pomieszczeń, fatalny stan instalacji sanitarnych i elektrycznych ostatecznie doprowadziły do zmiany adresu pogotowia które przeniosło się do odnowionych pomieszczeń przy ulicy J. Słowackiego 98. W nowej siedzibie funkcjonują: zespoły wyjazdowe "R" i ogólnolekarskie, dyspozytornia medyczna, ambulatorium, dyżurny stomatolog, administracja. Dyżuruje non stop aż 7 dobokaretek. W lokalizacji tej pogotowie pozostanie aż do kolejnej swojej przeprowadzki czyli do roku 2001.

W połowie lat osiemdziesiątych rozpoczęła się też budowa nowej siedziby dla Wojewódzkiej Kolumny Transportu Sanitarnego przy dzisiejszej ulicy M. Cassino. Ostatecznie została ona ukończona w roku 1990 kiedy to WKTS opuścił lokalizację przy Placu Unii Brzeskiej 6 przeprowadzając się do swojej nowej i co należy podkreślić bardzo nowoczesnej siedziby. Dokładnie w piątek 14 września 1990r. wszyscy pracownicy WKTS przeżyli święto oficjalnego oddania i poświęcenia nowej bazy WKTS. Dla jej dyrektora Pana M. Gibały i całej załogi było to naprawdę wielkie wydarzenie. Przedstawicieli ministerstwa zdrowia, wojewodę przemyskiego Jana Musiała, władze miasta, szpitala i pogotowia ratunkowego, przedstawicieli krajowych i regionalnych struktur Solidarności w tym przewodniczącego ZR Marka Kamińskiego oraz innych ważnych gości wraz z mieszkańcami miasta i załogi przywitał Bogusław Dawnis, urzędujący wówczas lekarz wojewódzki. W skład kompleksu wchodziły m.in.: garaże, warsztaty samochodowe z niezbędnym wyposażeniem, lakiernia, stacja kontroli pojazdów, myjnie, magazyny, stacja paliw, stołówka, sala konferencyjna, szatanie, pomieszczenia administracyjne.

Metryczka

Metryczka
Wytworzono: 2021-02-15 13:34 przez:
Opublikowano: 0000-00-00 00:00 przez:
Podmiot udostępniający: Wojewódzka Stacja Pogotowia Ratunkowego w Przemyślu SPZOZ
Odwiedziny: 4210

Rejestr zmian

  • Brak wpisów.

Banery/Logo